ADMIT
- Monika Prylinska
- 19 gru 2021
- 4 minut(y) czytania
Jedno spojrzenie na Li wystarcza, by stwierdzić, że jest zadowolony. Uśmiecha się. Układa przed sobą potrzebne przyrządy. Każdy z nich ma swoje miejsce. Na pierwszym planie dostrzegam maleńki, ostry nożyk. Tuż obok - nieskazitelnie biały, płócienny ręcznik w towarzystwie pękatego kieliszka z grubego szkła. Precyzja godna zegarmistrza. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo chciałabym go wytrącić z tego błogostanu. Znaleźć się po drugiej stronie ekranu i wywrócić ten perfekcyjnie przygotowany stół. Zrobić tornado. Posłuchać brzęku tłuczonego szkła.
O czym ja w ogóle myślę? Dlaczego czyjś spokój tak bardzo wyprowadza mnie z równowagi? Przecież ten facet jest naprawdę miły. To nie jego wina, że trudno mi dobrać właściwe oświetlenie i zebrać myśli. Jest druga w nocy. U niego zaczyna się dzień.
- Nasza rodzina nazywa się Zak. Prababcia pochodzi z Polski. Z Tarnopola.
Kurwa, znowu Polonia. Zamiast skupić się na pracy, będziemy wywlekać historyczne brudy. Mam nadzieję, że to przynajmniej przedwojenna emigracja, bo inaczej będziemy się taplać po szyję w plastikowym patriotyzmie lub holocauście, w zależności od opcji religijno - politycznej szanownych przodków. Muszę się szybko upewnić, żeby przejąć kontrolę nad dalszą rozmową i wyczuć ewentualne góry lodowe, zanim naprawdę pojawią się na horyzoncie.
- Wow! Great! Czyli urodziliście się już w Stanach, tak? A mówicie po polsku? Macie kontakt z innymi Polakami?
- Tak, od trzech pokoleń mieszkamy w Kalifornii. Nie mówimy po polsku, ale robimy polską wigilie. No wiesz, gołąbki i kiełbasa. Można kupić w polskim kościele.
- Super, bardzo się cieszę, że zdecydowaliście się na dzisiejsze spotkanie online. Dziękuję
Uff, stara, katolicka emigracja. Folklor, nostalgia i smaki dzieciństwa. Może obejdzie się tym razem bez martyrologii. Potem im delikatnie powiem, że prawdopodobnie mają na nazwisko Żak, nie Zak, a Tarnopol znajduje się obecnie na Ukrainie, nie w Polsce. To dobry temat na wypełnienie ciszy między poszczególnymi zadaniami.
Laura z Włoch. Admit.
- Ciao! Jak się masz? Nazywam się Monika Prylińska. Pracuję na uczelni, prowadzę też w Krakowie małą agencję przewodnicką. To znaczy prowadziłam. Obecnie zapraszam moich gości na wirtualne warsztaty związane z polską kulturą. Cieszę się, że chcesz się nauczyć, jak robić polskie narodowe danie - pierogi. Byłaś kiedyś w Polsce? Jadłaś już pierogi?
- Nie. Cierpię na bezsenność i lubię gotować. Jak zobaczyłam, że jeszcze ktoś oprócz mnie nie śpi, od razu się zapisałam. Co to są te pierogi?
Śmiać mi się chce. Ja i bezsenność to niezłe zestawienie. Ostatnio jestem tak przemielona przez życie, że zasypiam momentalnie, gdy tylko przyłożę głowę do poduszki. Coraz częściej w ubraniu i bez mycia zębów. Gdy dzwoni budzik i dochodzi do mnie, że zaczyna się nowy dzień, którego preludium będzie zmaganie z myciem i ubieraniem córki, szykowanie śniadania i te wszystkie codzienne potyczki z rzeczywistością, niedobrze mi się robi. Jakże naiwna jest ta naoliwiona Włoszka myśląc, że robię to dla zabawy. Otóż nie. Praca w nocy to zupełnie nie moja bajka. Rozmawiam z nią tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Mój sztuczny uśmiech kosztuje dziesięć euro od osoby. W weekendy piętnaście.
- Pierogi to wypełnione czymś ciasto, polska specjalność - odpowiadam uprzejmie dodając, że podobne jedzenie spotkać można prawie na całym świecie. Od pierożków momo w Tybecie przez argentyńską empanadę po włoskie ravioli.
- Ależ ravioli to zupełnie coś innego! - protestuje energicznie Włoszka.
No tak. Zapomniałam, że porównywanie pierogów z jakiejś tam prowincjonalnej Polski do włoskiej pasty musi się źle skończyć. Zamiast wyjaśnień, dorzucam nieco złośliwie, że dla nas nawet słodka odmiana pierogów jest daniem głównym. Możemy spokojnie wsunąć talerz pierogów z truskawkami zaraz po zupie. Na przykład grzybowej. I popić herbatą z cytryną. Z satysfakcją obserwuję wyraz obrzydzenia na twarzy Laury. Jestem pewna, że cokolwiek ugotuje i tak nie będzie miało szans w porównaniu z włoską odmianą nadzianej czymś pasty.
Judi z Kolorado ma polskiego chłopaka. Chce ugotować pierogi na kolację - niespodziankę. Fajnie. Miły sposób okazywania uczuć. Trudno to ocenić z daleka, ale jej ciasto nie wygląda najlepiej. Dzielnie walczy z klejąca się do rąk, mączno-jajeczną masą. Mam nadzieję, że uda się to wspólnie poprawić. A może facet doceni starania, nawet jeżeli finalna wersja daleka będzie od znanego z Polski smaku? Oby. Mój mąż zjadłby pewnie bez mrugnięcia okiem i pochwalił. Wie, że nie lubię gotować i jak już coś zrobię, nie należy dyskutować. W ogóle jest w porządku. Nie komentuje wirtualnego wariactwa, którego przez przypadek stał się uczestnikiem. Pasywnym, ale jednak. Wiem, że nie może spać nawet w zatyczkach, a zapach smażonej cebuli doprowadza go do obłędu. Wietrzy. Zeskrobuje ze stolnicy zeschnięte ciasto, upycha w zamrażalce kolejne porcje, rozdaje znajomym i udaje, że wszystko jest ok. Ciekawe, kiedy wybuchnie. Przetrzymał mąkę w klawiaturze swojego laptopa i spektakularny wybuch kafeterki kilka dni temu. Jak długo da jeszcze radę?
- Super, Judi! Mogłabyś przybliżyć swoje ciasto do kamery, żebym zobaczyła czy jest wystarczająco elastyczne? Tak, ekstra. Wygląda na to, że jeszcze nie jest gotowe. Czy bardzo klei Ci się do rąk? Tak? OK. Dodaj proszę jeszcze trochę oleju. Teraz powinno być lepiej. Jest?
Dobra. Coś tam ulepi z tej szaroburej masy. A jak nawet się nie uda, nie wygląda na taką, która napisze negatywną recenzję. Weźmie na klatę i zwali na karb swojej nieudolności. I dobrze. Moje pierogi, szczerze mówiąc, też nie są najlepsze, ale przynajmniej z daleka wyglądają świetnie. Serwowane na granatowo-białym, ceramicznym talerzu z Bolesławca robią wrażenie. Efekt “wow” murowany. Goście po drugiej stronie nie wiedzą, że pokazowy set jest zimny i przygotowany na długo wcześniej niż zaczyna się nasze spotkanie. Nie zdają sobie też sprawy, że zamiast gotowanych ziemniaków z serem wkładam czasem owoce, bo nie zdążyłam zrobić zakupów albo pokroić cebuli. Dzisiaj nawet z psem wyskoczyłam tylko na chwilę. Dziesięć minut na sikanie między dwoma różnymi warsztatami: polskimi tradycjami i gotowaniem. Za chwilę wyjdziemy na dłużej. Majce należy się spacer. Mnie też świeże powietrze dobrze zrobi. Jest trzecia trzydzieści w nocy. Za chwilę online dotyczący kultury żydowskiej. Mój ulubiony. Prowadzę go na siedząco i nie muszę nic wcześniej przygotowywać. Tylko się przebrać, zrobić makijaż, ustawić menorę, położyć na stole tałes i mezuzę, ustawić lampy i włączyć prezentację.
Za trzy godziny zadzwoni budzik.

Коментарі